Wywiad z Kaliną Jerzykowską

Zapraszamy wszystkich książkomaniaków do lektury wywiadu, którego zechciała udzielić nam Kalina Jerzykowska – dziennikarka i pisarka, autorka wierszy, powieści, piosenek, sztuk i scenariuszy teatralnych. Pani Kalina jest również Kawalerem Orderu Uśmiechu!

W udzielonym nam wywiadzie autorka zdradziła skąd czerpie pomysły na swoje książki. Wyjawiła również, dlaczego ostatnio ma niewiele czasu na pisanie (powody są dwa i do tego kudłate). Mali książkomaniacy dowiedzą się także, o jaki książkowy prezent warto, zdaniem pani Kaliny, poprosić Mikołaja w nadchodzące Święta.

Miłej lektury!

Mały książkomaniak: Przez wiele lat pracowała Pani jako dziennikarka radiowa i prasowa. Realizowała Pani autorskie audycje, pisała artykuły, felietony, recenzje, ale także, na przykład, skecze czy monologi. Była to twórczość adresowana do dorosłych odbiorców. Kiedy i w jaki sposób zrodził się u Pani pomysł, aby pisać również dla dzieci?

Kalina Jerzykowska: Bynajmniej nie wraz z narodzinami mojego syna, co sobie zresztą wyrzucam i jakby w ramach rekompensaty piszę sporo dla wnuczki. A pisanie dla dzieci zaczęło się gdzieś w latach 80. ubiegłego stulecia (Jak to brzmi!) od konkursu na piosenkę dla dzieci. Konkurs wygrałam, a nagrodzoną Nutkę (z muz. Andrzeja Żylisa) nagrały i wykonywały popularne KRAJKI. Potem bardzo skutecznie „przejęły” mnie PĘDZIWIATRY i nie odpuszczają mi do dziś. Dla tego zespołu z Widzewa napisałam nie tylko mnóstwo piosenek, ale także dwa musicale i kilka scenariuszy koncertów.

Ale Książkomaniaków interesują przecież głównie książki. Zaczęłam je pisać w roku 2000, po opuszczeniu łódzkiej redakcji Gazety Wyborczej. A dlaczego właśnie dla dzieci i tylko dla dzieci? „A bo tak jest”, jak mawiał mój czteroletni znajomy Pawełek O.

MK: Gdzie poszukuje Pani pomysłów i inspiracji do swoich książek?

 

KJ: Właściwie nie bardzo poszukuję, najczęściej same mnie napadają. A poza tym mam licznych „podpowiadaczy”: a to wydawca zaproponuje, żebym spełniła jakieś „zapotrzebowanie społeczne” (np. na zbiór scenariuszy dla teatrów szkolnych, patrz: Teatrałki), a to czytelnicy na spotkaniu zażądają horroru (stąd trzy tomy Upiornych przygód Koszmariusza i Horroraty), albo „książki o moim bracie wariacie” (tego żądania nie udało mi się spełnić, bo rzeczony brat, bliźniak zresztą, oświadczył mi, że sobie nie życzy żadnych książek, a pomysłodawcy obiecał „bęcki po lekcjach”).

 

MK: Jest Pani nie tylko dziennikarką i pisarką. Bliski Pani sercu jest również teatr. Jest Pani teatrologiem i autorkę wielu scenariuszy pisanych specjalnie z myślą o teatrach dziecięcych. Jaka jest, Pani zdaniem, recepta na ciekawy spektakl dziecięcy – taki, który porwie zarówno dziecięcych aktorów-amatorów, jak i dziecięcą publiczność?

 

KJ: W teatrze dziecięcym, tak jak w każdym innym, istotne jest to, żeby mówił o sprawach ważnych dla tych, którzy mówią i tych, do których mówią. I żeby niczego nie udawał, bo las w teatrze nigdy nie będzie prawdziwym lasem, tylko lasem teatralnym. I żeby ci, którzy wychodzą na dziecięcą scenę nie udawali prawdziwych aktorów i żeby wcale nie byli najważniejsi, bo w teatrze dziecięcym najważniejsi są wszyscy: od autorów tekstu i dekoracji, przez aktorów, tych co puszczają muzykę i „grają” kurtynę, po widzów, bo to oni wszyscy tworzą PRZEDSTAWIENIE.

 

MK: Niedawno do księgarń trafiła trzecia i zarazem ostatnia już część Upiornych przygód Koszmariusza i Horroraty. Książka nosi tytuł „Buba córka Belzebuba”. Mali książkomaniacy uwielbiają takie powieści z dreszczykiem, w których jest tajemniczo i strasznie, ale bywa również zabawnie. Czy to już naprawdę koniec? Czy jest choćby cień szansy, że ulubieni bohaterowie wielu Malych książkomaniaków powrócą? A może ma Pani w planach kolejne powieści z dreszczykiem?

 

KJ: Wydawnictwo Literatura, z którym współpracuję wydało właśnie zbiór Opowiadania z dreszczykiem – książka ma wielu autorów, jest tam i moje opowiadanie. Kiedy zaproponowano mi udział w tym projekcie, strasznie się podpaliłam i napisałam chyba ze sześć takich opowiadań. Wydawca wybrał jedno, bo taka była zasada: jeden autor, jedno opowiadanie, a ja mam w komputerze pięć „zapasowych”, mniej lub bardziej dreszczowych historyjek i ochotę, by napisać ich więcej. Może więc kiedyś uskładam taki własny zbiór… A co do Koszmariusza i Horroraty, przyznaję, mnie samej zrobiło się smutno, kiedy postawiłam kropkę na ostatniej stronie Buby… Ale o kontynuacji na razie nie myślę.

 

MK: Bardzo chcielibyśmy dowiedzieć się, nad jaką książką Pani obecnie pracuje, ale wiemy też, że ostatnio nie ma Pani zbyt wiele czasu na pisanie, bowiem dużo uwagi musi Pani poświecić swoim nowym przyjaciołom – dwóm szczeniakom, które niedawno pojawiły się w Pani domu. Czy mogłaby Pani zdradzić nam chociaż kilka szczegółów? Skąd wzięły się pieski? Jak się nazywają?

 

KJ: Wszystkie moje dotychczasowe psy były i są przedstawicielami rasy pon, czyli polski owczarek nizinny. Są kudłate, mają opadające na oczy grzywki, nosy jak wielkie czarne albo brązowe guziki (bo psy tej rasy są albo biało-czarne, albo biało-brązowe) i są strasznie „bubuśne”, jak mówi jedna moja sąsiadka. I dlatego zawsze nazywają się „na bu”: Buber, Bulion, Budzik. Wyjątek zrobiłam dla psiej panny – po raz pierwszy mam sunię – i nazwałam ją Biba. Wiem, wiem, mogła być Buba, ale to byłoby już za bardzo wprost. A poza tym, czemu szanująca się sunia miałaby nosić imię po jakiejś kocicy?

MK: Czy możemy liczyć na to, że psiaki staną się bohaterami którejś z Pani kolejnych książek?

 

KJ: One na razie bardzo skutecznie przekierunkowują moją energię z pisania książek, na ganianie ich po krzakach i napełnianie ich misek. Ale kiedy trochę się ustatkują, kto wie?…

 

MK: Ważną częścią naszych działań jest Klub Małego Książkomaniaka. Kluby powstają w szkołach, bibliotekach czy świetlicach, a klubowicze aktywnie uczestniczą w naszych działaniach – spotkaniach autorskich, imprezach. Mamy przygotowanych kilka pytań wprost od Małych książkomaniaków, uczestników naszej akcji Klub Małego Książkomaniaka. Pierwsze z tych pytań brzmi: Która z Pani własnych książek jest Pani ulubioną?

 

KJ: Nie mam takiej, staram się być sprawiedliwą „mamuśką”. No, może troszkę faworyzuję „dziecko pierworodne”, czyli Kantor wymiany liter i najmłodsze, czyli wspomniane już Upiorne przygody. Ale w moim komputerze jest jeszcze kilkoro dzieci, które wielkim głosem domagają się przyjścia na świat, czyli wydania drukiem. Przynajmniej jedno z nich wydaje mi się „wybitnie uzdolnione”.

 

 

MK: Mali książkomaniacy chcieliby wiedzieć czy ma Pani również ulubionego bohatera swoich książek?

 

KJ: Mam. Dwie starsze panie z Upiornych… I wcale nie dlatego, że sama jestem starszą panią, ale dlatego, że właśnie chciałabym mieć energię i dziecięcy wręcz apetyt na przygody pań Konstancji i Rozalii.

 

MK: Jakie książki najbardziej lubiła Pani czytać w dzieciństwie?

 

KJ: Wszystkie. Jak leci. Co spowodowało pewien bałagan w mojej wiedzy o świecie i guście literackim – do dziś najbardziej lubię kryminały i Kubusia Puchatka.

 

MK: Niedługo Mikołajki i Święta. Mali książkomaniacy będą pisać listy do Świętego Mikołaja i z pewnością poproszą w nich również o książki. Jaką książkę poleciłaby Pani Małym książkomaniakom do przeczytania? Co warto przeczytać, o jaki książkowy prezent poprosić?

 

KJ: Najlepiej o coś „na bogato”. Nie chodzi o cenę, tylko o rozmaitość, więc najlepiej właśnie jakiś zbiór – wierszy lub opowiadań wielu autorów. Każdy z nas widzi świat inaczej, inaczej go opisuje – taka książka na pewno młodego czytelnika nie znudzi. Poza tym taką książkę czyta się „na raty”, co pozwala uniknąć przerażenia typu: „Dwieście stron?! W życiu!”

Wszystkiego najlepszego w książkach i w życiu, drodzy książkomaniacy!

 

MK: Pani Kalino, dziękujemy za życzenia i serdecznie dziękujemy za udzielenie wywiadu!

 

 

© Mały książkomaniak 2013