04 Cze Wywiad z Barbarą Gawryluk
Specjalnie dla i w imieniu Małych książkomaniaków przeprowadziliśmy wywiad z panią Barbarą Gawryluk – autorką książek dla dzieci, tłumaczką i dziennikarką, absolwentką filologii szwedzkiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, laureatką wielu nagród literackich i wyróżnień. Pani Barbara prowadzi w Radiu Kraków autorski program o literaturze dla dzieci zatytułowany „Alfabet”. Mali książkomaniacy znają jej znakomitą serię książek o przygodach świstaka Gwizdka, a także inne książki, takie jak: „Dżok. Legenda o psiej wierności”, „W zielonej dolinie” czy „Zuzanka z pistacjowego domu”.
Z autorką rozmawiamy o książkach, nad którymi obecnie pracuje jako pisarka i jako tłumaczka. Pani Barbara opowiedziała nam również, w jaki sposób przygotowuje swój radiowy program o książkach dla dzieci i młodzieży. Mówi o tym, jakie książki lubiła czytać w dzieciństwie i jakie najchętniej czyta teraz. Na koniec dowiemy się również, jakie książki poleciłaby do przeczytania Małym książkomaniakom podczas długich jesiennych i zimowych wieczorów.
Również Pani Barbara zechciała wziąć udział w naszej zabawie w pytania! Przekonajcie się, jakich odpowiedzi udzieliła.
Zapraszamy do lektury!
Mały książkomaniak: Co pani obecnie pisze? Jakich nowych książek Barbary Gawryluk mogą się spodziewać najmłodsi czytelnicy?
Barbara Gawryluk: Nie lubię mówić o tym, czego jeszcze nie ma, bo zawsze bardzo się boję, że to może nie powstać. Zdarzało mi się, że miałam jakieś pomysły, z których nic nie wychodziło. Ale teraz mogę chyba bezpiecznie mówić o książce, która jest już prawie gotowa. Właściwie brakuje mi tylko kilku ostatnich scen. Jest to opowieść dla trochę starszych odbiorców, bowiem jej bohaterowie są w wieku gimnazjalnym. Myślę więc, że i czytelnicy tej książki będą w podobnym wieku – późnej podstawówki i początku gimnazjum. Chciałam również, żeby bohaterem był chłopiec.
Okres gimnazjalny to jest ten wiek, kiedy zaczyna się poważny kryzys, jeśli chodzi o czytanie, a moim zdaniem jest on również związany z tym, że brakuje współczesnych książek dla chłopców w takim właśnie wieku. Oczywiście to nie jest historia tylko dla nich. Myślę jednak, że chłopcy często nie chcą czytać tych „dziewczyńskich” książek, a takich jest całe mnóstwo. Akcja książki rozgrywa się przede wszystkim na wybrzeżu, w Gdyni. Pomysł wziął się z sytuacji, które ciągle się tam zdarzają. Na plaży przez różnych ludzi, w różnych sytuacjach odnajdywane są foki. I właśnie taką fokę znajduje chłopiec mieszkający w Gdyni. Jej odnalezienie staje się przełomem w życiu bohatera, które jest pełne bardzo trudnych doświadczeń. Są to sytuacje najtrudniejsze, jakie mogą się zdarzyć komuś w takim wieku – rozsypuje mu się dom, są problemy z rodzicami i w szkole. Bardzo poważne problemy. I okazuje się, że taki zwierzak, bądź co bądź dziki, potrafi wpłynąć na całe życie dziecka w tym wieku. I tyle – nie powiem nic więcej, Może zdradzę jeszcze tylko to, że książka zahacza również o Szwecję, o historię Polski i historię kontaktów polsko-szwedzkich, o różne powiązania naszych państw w historii. Doszukałam się informacji o zdarzeniach, które nie są zbyt dobrze znane, o których wie niewielu nawet dorosłych ludzi w Polsce.
MK: Zapowiada się interesująco! Na co dzień pracuje Pani w Radiu Kraków, gdzie prowadzi Pani, między innymi, audycję o książkach adresowaną do dzieci zatytułowaną „Alfabet”. Czy mogłaby nam Pani zdradzać nieco z radiowej kuchni? W jaki sposób przygotowuje Pani program, wybiera gości i książki, o których mówi Pani w programie?
BG: Audycja nie jest adresowana wyłącznie do dzieci. Jest ona pomyślana w ten sposób, aby jej słuchanie sprawiało przyjemność nie tylko dzieciom, ale także rodzicom i nauczycielom, także nauczycielom przedszkolnym. Z doświadczenia, z kontaktów z dorosłymi wiem, że gubią się w księgarniach, na stronach internetowych, w propozycjach otrzymywanych od hurtowi książek i nie bardzo potrafią znaleźć dobre propozycje. W prasie natomiast dobrych, prawdziwych recenzji poświęconych publikacjom dla dzieci jest niezbyt wiele. Nie każdy ma siłę na to, by przekopywać się przez różne blogi, których jest na szczęście sporo. Nie bardzo też wiemy, kto je pisze, nie zawierzamy wszystkim blogerom. I ta audycja, która teraz ma bardziej rozbudowaną formę, ale istnieje już od dawna, bo właściwie od dziesięciu lat (dawniej miała ona nieco krótszą formę i nazywała się „Książka na szóstkę”), ma stanowić również takie źródło informacji dla dorosłych. Program powstaje w ten sposób, że ja przede wszystkim przeprowadzam i nagrywam rozmowy, wywiady z autorami, z ilustratorami, często również z wydawcami, jeśli nie mam akurat możliwości spotkania się z autorem. Wywiady dotyczą książek, które właśnie powstają. Jest to audycja przede wszystkim o nowościach. Rzadko zdarza nam się sięgać do tytułów z klasyki, chociaż czasami też tak bywa. Prezentowane są również książki recenzowane przez dzieci. Mam grupę dziecięcych czytelników, którym daję lektury do recenzji. Są to dzieci w różnym wieku – od starszych przedszkolaków do uczniów klasy V i VI szkoły podstawowej. Honorarium dla takiego recenzenta to jest właśnie owa książka. Taki mały czytelnik dostaje ją po prostu do przeczytania, a potem się umawiamy na nagranie. W audycji mam również zawsze taki moment, gdy polecam audiobooki. Uważam, że są one w Polsce ciągle niedoceniane, a mamy fantastyczne wydawnictwa do słuchania. Ja, mimo że jestem przede wszystkim czytelniczką i lubię książkę na papierze, bardzo sobie cenię – szczególnie jeśli chodzi o literaturę dla dzieci – książki nagrane. Sama przed laty, kiedy miałam małe dzieci, korzystałam z nagrań. Wtedy to były po prostu płyty, teraz to się nazywa audiobook. Pamiętam, jak moje dzieci potrafiły się wyciszyć, słuchając dobrej literatury. Dlatego w mojej audycji polecam także audiobooki.
MK: Napisała Pani książkę o Dżoku – psie, który czekał na swojego Pana przy jednej z krakowskich ulic. Inną książkę poświęciła Pani Baltikowi – psiakowi, który dryfował na krze i został wyłowiony przez statek badawczy. Obie te dramatyczne i wzruszające historie zdarzyły się naprawdę. Czy inspiracji do swoich książek poszukuje Pani przede wszystkim w prawdziwych wydarzeniach?
BG: Jestem przede wszystkim dziennikarką, dlatego mam problem ze zmyślaniem. Myślę, że to się stąd bierze. Zwykle bodźcem, iskrą jest dla mnie prawdziwa historia. Z Dżokiem było tak, że ja tę książkę o nim naprawdę bardzo chciałam napisać, chodziło mi to po głowie od dłuższego czasu. Mamy na przykład w lekturach szkolnych książkę „O psie, który jeździł koleją”, a dzieci bez przerwy opowiadają na spotkaniach o filmach, w których są opowiadane tego typu historie. A my mamy przecież naszą piękną, polską historię, która przeszła w Krakowie do legendy. Ja natomiast czułam, jak jest ona zapominana, bo kolejne pokolenia dorastały i już jej nie znały. I dlatego postanowiłam ją spisać, po to, żeby nie przepadła, żebyśmy pamiętali, jak to było. Jest to historia naprawdę niezwykła, a co najważniejsze prawdziwa i w książce też nie ma prawie nic zmyślonego. W Krakowie jest pomnik Dżoka na pamiątkę tej historii. Tego, że był taki pies, który tak bardzo kochał swojego pana, że nie potrafił odejść z miejsca, gdzie go po raz ostatni zobaczył.
Historia Baltika, którą opisuję w innej mojej książce, jest nawet jeszcze bardziej prawdziwa, bo tu jeszcze mniej musiałam wymyślić, właściwie tylko początek. Cała reszta to relacja marynarzy i pana Adama, który tego pieska uratował. Historii Baltika, tego jak się o niej dowiedziałam, nie zapomnę. Byłam w newsroomie, czyli w naszej radiowej redakcji informacji, był włączony telewizor i zobaczyliśmy po prostu w telewizji tego pieska dryfującego na krze, jeszcze płynącego Wisłą. Wzdychając powiedziałam: „Boże, jaka historia! Jak w filmie”. Na co mój kolega mówi: „W jakim filmie? W książce. Książkę o tym powinnaś napisać!” „Ale co napisać?” – mówię. „Że pies płynie na krze? Czy my wiemy w ogóle co to teraz będzie z tym psem?” To spowodowało, że zaczęłam śledzić tę historię. Rzeczywiście, codziennie sprawdzałam, co się z tym psem działo. I kiedy został on uratowany, to sobie pomyślałam, że teraz to już jest rzeczywiście historia na opowieść literacką. Mimo to cały czas się bałam, bo myślałam, że to jest trochę nie fair wykorzystywać takie zdarzenie – jakoś tak za szybko, bo to przecież dopiero co się stało. Upłynął rok. Zwierzyłam się ze swoich wątpliwości mojemu wydawcy. Potem był jeszcze jakiś zjazd literatów, na którym siedzieliśmy w dziesięć osób przy stole i każdy coś tam opowiadał. Wtedy właśnie powiedziałam, że mnie ta historia bardzo ciekawi, ale mam pewne wątpliwości. Wówczas jeden z kolegów mówi: „Nad czym się zastanawiasz? Kto ma opisać tę historię jak nie Ty? Jedź tam szybko i zbieraj materiały.” I rzeczywiście, na drugi dzień byłam już w porcie, rozmawiałam z panem Adamem i spotkałam się z psem. Po tym spotkaniu książka powstała naprawdę bardzo szybko.
MK: Historię tę śledziła cała Polska!
BG: Tak, ale już jest tak, że gdy na spotkaniach opowiadam tę historię to widzę w większości dorosłych oczu błysk zrozumienia. Natomiast dzieci tej opowieści nie znają. I znów za chwilę nikt nie będzie jej pamiętał, bo mamy bez przerwy jakieś nowe zdarzenia, które przysłaniają te poprzednie. Niestety dzieci są atakowane różnymi historiami, czasem kompletnie nie przeznaczonymi dla ich uszu i oczu, a tak piękne opowieści znikają. I o to mi chodziło, żeby je zachować. Bo to jest naprawdę piękna historia, prawdziwa i wzruszająca z fantastycznymi bohaterami. Pan Adam jest człowiekiem niezwykłym, który na każdym, kto go poznaje, robi niesamowite wrażenie. Najprawdziwsze historie są czasem o wiele bardziej wzruszające i piękne niż te, które powstają w wyobraźni pisarzy. Ja oczywiście również używam swojej wyobraźni, bo nie wszystko się da opowiedzieć, nie wszystko naprawdę się wydarza w tych moich książkach. Ale dzieci potrafią na spotkaniach przychodzić po kilka razy i pytać, czy to prawda. Dlatego pokazuję im zdjęcie, które jest w książce o Baltiku, żeby widziały, że to jest prawdziwy człowiek i prawdziwy pies.
MK: Dżok i Baltik to nie jedyne zwierzęta, które są bohaterami Pani książek. Najmłodsi książkomaniacy znają przecież także choćby świstaka Gwizdka. Można odnieść wrażenie, że lubi Pani zwierzęta i lubi Pani o nich pisać. Co takiego jest w zwierzętach, że wybiera je Pani na bohaterów swoich książek?
BG: Ze świstakiem to była jeszcze inna historia. Pomyślałam sobie, że nasze dzieci wiedzą wszystko o krokodylach, słoniach, zebrach, małpach, strusiach i innych egzotycznych zwierzętach, a kompletnie nie znają różnych fascynujących historii związanych z dzikimi zwierzętami, które żyją w naszym kraju. Przykładem takiego zwierzęcia jest dla mnie świstak. Pochodzę z Krakowa, mieszkam więc blisko gór i jestem związana z tymi górskimi historiami. Przez całe lata, trochę też jako dziennikarka, śledzę opowieści, anegdoty związane z tymi zwierzętami – czy się obudziły, czy się nie obudziły. Świstaków jest bardzo mało, przez pewien czas istniało poważne niebezpieczeństwo, że wyginą. Tylko natychmiastowe działania władz Tatrzańskiego Parku Narodowego spowodowały, że ostatnie rodziny świstaków zostały ocalone. To dlatego napisałam tę książkę. Żeby dzieciom uświadomić, jak ciekawe zwierzęta mamy u nas w Polsce. Z opowieści o świstaku powstała potem cała seria książeczek. Podglądnie przyrody (takie zupełnie nienaukowe, jak u każdego zwykłego człowieka), przebywanie pośród niej, patrzenie na ptaki, mrówki, koniki polne – to było zawsze dla mnie fascynujące. Dla dzieci jest to również bardzo ciekawe. Dlatego moimi bohaterami są bardzo często zwierzęta. Sama takie książki lubiłam czytać jako dziecko. Moje dzieci uwielbiają wszystkie historie o psach, koniach, kotach i tak dalej. Tak będzie zawsze. Dzieci zawsze będą lubiły takie historie.
MK: Który z bohaterów Pani książek jest Pani najbliższy?
BG: To bardzo trudne pytanie. Dzieci często o to pytają, a ja nie umiem odpowiedzieć. Teraz piszę książkę, w której jest foka i ta bohaterka jest mi bardzo bliska. Cały czas ją sobie wyobrażam, mam ją przed oczami. Ale w tej książce będzie też pies, który ma bardzo trudną historię. I ten pies też jest mi bardzo bliski. To zwierzę jest wymyślone. Dżoka znałam, Balticka też, świstaki podglądałam razem z dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Właściwie każdy z tych zwierzęcych bohaterów jest mi bliski, każdego lubię. Dżok o tyle jest mi najbliższy jako mój bohater, że dał mi jako autorce, pisarce wiarę w to, że umiem pisać. Widziałam, jakie wrażenie ta książka robiła na ludziach – i na małych, i na dużych. I chyba po tej książce, to był mój piąty tytuł, odważyłam się po raz pierwszy powiedzieć – jestem pisarką. Do czasu jej napisania mówiłam, że piszę książki dla dzieci, że próbuję pisać. Dżok dał mi wiarę w to, że umiem napisać historię. Może dlatego jest mi taki bliski.
MK: Która z Pani własnych książek jest Pani ulubioną książką? Czy to właśnie książka o Dżoku, czy może jakaś inna?
BG: Nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Zawsze jak wchodzę na spotkanie z dziećmi, a prowadzę te spotkania bardzo różnie, rozmaite tytuły wybieram jako tak zwane lejtmotywy. Wiem też, jak pokierować takim spotkaniem. Gdy na przykład dzieci zaczynają się kręcić lub jest ich bardzo dużo i trudno nad nimi zapanować, to historie Dżoka i Baltika zawsze je zainteresują, zawsze nimi poruszą. Ale mam jeszcze inną książkę, która w ogóle nie opowiada o zwierzętach. Jest o dzieciach. Nosi ona tytuł „Mali bohaterowie”. Opowiada o różnych dramatycznych wydarzeniach, które mogą zdarzyć się w życiu dzieci, o tym, jak powinny zachować się w danej sytuacji, jak na przykład powinno się wykonać telefon ratunkowy. To jest książka opowiadająca tylko prawdziwe historie. Nie ma w niej ani słowa zmyślenia. Wszystkich moich bohaterów poznałam, jeździłam po całej Polsce, spotykałam się z tymi dzieciakami. W tę książkę włożyłam bardzo dużo pracy i jest ona dla mnie bardzo osobista, więc jest mi również bardzo bliska. Mam z nią cały czas kłopot, bo wydawca się nie sprawdził, nie poradził z nią sobie. Sama staram się ją promować, nagłaśniać, opowiadać o niej dzieciom. Gdy tę książkę wyjmuję i zaczynam o niej opowiadać w czasie spotkania, to sala zamiera. Jest tak zwłaszcza wtedy, gdy czytam jej fragmenty, bo to są bardzo mocne historie. Dzieci siedzą i są we mnie wpatrzone, a potem rzucają się, żeby tę książkę czytać, pożyczać ją. Żal mi, że jest ona mało znana, że nie z mojej winy przeszła bez echa.
MK: Oprócz pisania książek i mówienia o nich w radiu, zajmuje się Pani także tłumaczeniem książek. Tłumaczy Pani z języka szwedzkiego. Jest pani, między innymi, autorką tłumaczeń serii książek dla dzieci pt. „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai” autorstwa Martina Widmarka. Czy tłumaczenie książek jest trudniejsze niż ich pisanie?
BG: Jedno i drugie jest trudne. Tłumaczenie książek szczególnie w przypadku książek dla dzieci, bo tu każde źle dobrane słowo będzie brzmiało fałszywie. Czytam dużo literatury szwedzkiej, zarówno w oryginale, jak i w tłumaczeniu i czuję czasem „koślawość” tłumaczenia. Ale jeśli jest to na przykład dobry kryminał, to ludziom niespecjalnie przeszkadza, że książka jest niezbyt dobrze przetłumaczona. Natomiast dziecko wyczuje każdą niezgrabność, każde niezbyt dobrze dobrane słowo. Ja mam świadomość błędów, pewnych wyborów, które podejmuje się na początku, a potem okazuje się czasem, że to nie były dobre decyzje. Praca nad tłumaczeniem jest trochę takim ćwiczeniem na żywym organizmie. Widać to na przykład w przypadku tłumaczenia długich serii. Teraz, gdybym dostała taką serię do tłumaczenia, to zrobiłabym to inaczej niż wtedy, gdy zaczynałam pięć czy sześć lat temu. Tak więc tłumaczenia są chyba jednak trudniejsze niż pisanie, mimo iż przy tłumaczeniu dostajemy gotową historię i chodzi o to, by ją opowiedzieć we własnym języku. Natomiast przy pisaniu książki sama muszę wszystko napisać. Wydaje się więc, że powinno być odwrotnie, że to pisanie jest trudniejsze. Ale przy pisaniu wszystko zależy ode mnie. Redakcja oczywiście poprawia mi błędy, wyłapuje różne niezgrabności, ale zdecydowanie mniej ingeruje w moją książkę, w mój autorski tekst niż w tłumaczenie. Przy tłumaczeniu możemy się spierać, bo każde słowo może mieć dziesięć różnych znaczeń po polsku. I jak teraz wybrać to, które jest właśnie tym najlepszym? W tym sensie tłumaczenie jest dla mnie jednak trudniejsze.
MK: Czy w tej chwili pracuje Pani nad jakimś tłumaczeniem?
BG: Teraz tłumaczę kolejną książkę z serii „Biuro detektywistyczne Lassego i Mai”. To jest tom zatytułowany „Tajemnica urodzin”. Trochę dogoniliśmy pisarza, bo na początku miał on napisanych kilkanaście tytułów i wydawnictwo nadrabiało, wydając je po kolei. Teraz już pracujemy w tym samym rytmie co autor – Martin Widmark, który nadal pisze te książki.
Jeśli chodzi o drugą serię, którą tłumaczę, to jest to już seria skończona. Autorka, Moni Nilsson, napisała pięć książeko Tsatsikim, które ukazały się jakiś czas temu w Szwecji, a my właśnie wydaliśmy ostatnią książkę z tej serii pod tytułem „Tsatsiki i Retzina”. Ale kiedy Moni Nilsson przyjechała latem do Sopotu na spotkania, okazało się, że pod wpływem polskiego sukcesu postanowiła wrócić jeszcze do Tsatsikiego i właśnie pisze jeszcze jedną książkę. Myślę, że będę ją niedługo tłumaczyć.
Jest jeszcze jedna opowieść, którą właśnie przetłumaczyłam. Jest ona już gotowa i bardzo na nią czekam. Były problemy z licencją na ilustracje, dlatego trwało to tak długo. W końcu doszło do porozumienia i książka ukaże się jeszcze w tym roku. Jest to historia bardo znanego, popularnego także w Polsce, szwedzkiego pisarza, który pisze dla dorosłych – Pera Olova Enquista. Tym razem Enquist napisał książkę dla dzieci, a ja ją przetłumaczyłam. Jest to bardzo dziwna niezwykła i magiczna książka– dla dzieci w wieku siedmiu, ośmiu, dziewięciu lat, nie dla starszych. Jest dość gruba, można się w niej zaczytać. Ukaże się ona do końca roku w wydawnictwie EneDueRabe.
Jako tłumaczka otrzymuję różne propozycje. Dostaję też książki do testowania. Wydawnictwo przesyła mi książkę z prośbą o przeczytanie i opinię, czy książka ta nadaje się dla polskiego czytelnika. Zdarza mi się odpowiedzieć, że moim znaniem nie. Tak zrobiłam ostatnio. Przeczytałam książkę bardzo dokładnie, wnikliwie, dosłownie słowo po słowie, żeby nic nie przegapić i napisałam trzystronicową, bardzo długą recenzję. Przedstawiłam w niej swoją opinię i wydawnictwo nie zdecydowało się na wydanie tej książki. Być może jest to błąd. Być może książka ukaże się nakładem innego wydawnictwa i odniesie wielki sukces, ale ja nie chciałabym jej tłumaczyć. Taka jest po prostu moja opinia. Być może jednak ktoś inny ją przetłumaczy i wtedy przekonamy się, czy nie popełniłam błędu.
MK: Jakie książki lubiła Pani czytać w dzieciństwie, a jakie lubi Pani czytać obecnie?
BG: Te książki, które piszę, są dokładnie obrazem tego, co ja sama lubię czytać i co czytałam jako dziecko. Wcześnie nauczyłam się czytać. Moi rodzice nawet się nie zorientowali, gdy okazało się, że ja już czytam. Było to na długo przed tym, zanim poszłam do szkoły. Mama zapisała mnie do biblioteki i przyprowadzała mnie do niej co kilka dni, ponieważ ja dosłownie połykałam wszystkie książki. Pani bibliotekarka załamywała ręce, że „znowu ta Basia przyszła”. Ja stawałam i mówiłam: „Poproszę książkę o dzieciach”. Nie lubiłam baśni i bajek. Żadnych księżniczek – w ogóle mnie to nie interesowało. Ja chciałam książek przygodowych. Nie umiałam tego inaczej nazwać, mówiłam więc „książki o dzieciach”. Ewentualnie mogły być jeszcze o zwierzętach. To były takie dwie kategorie, które mi pasowały. Czytałam też później wszystkie młodzieżowe książki dla dziewczyn, ale też „przygodówki” – wszystkich Niziurskich, Nienackich, Karola May’a. Przeczytałam to wszystko. Potem, gdy już zaczęłam czytać książki nie dla dzieci, to też szłam właściwie cały czas tym tropem. Do dziś nie rozumiem i nie umiem czytać fantasy, science-fiction – w ogóle nie interesuje mnie ten gatunek. Mam kłopot z poezją, chociaż lubię przeczytać dobre wiersze. Bywa jednak, że nie rozumiem tekstów poetyckich. Wiem, kiedy coś jest kiczem, ale czasem, gdy ktoś mówi, że coś jest wybitne, ja nie do końca rozumiem i wiem dlaczego. Bardzo dużo czytam powieści obyczajowych, dzienników, reportaży, książek historycznych, popularnonaukowych, literatury faktu. Bardzo chętnie czytam oczywiście powieści kryminalne. Czytam dużo, ale także przecież zawodowo, bo w radiu jestem recenzentką literacką i prowadzę programy literackie. Czytam więc również sporo takich książek, po które pewnie sama chętnie bym nie sięgnęła jako zwykła czytelniczka. Ponieważ jednak są to ważne tytuły, to czytam je choćby po to, żeby się przygotować do rozmowy z autorem.
MK: Śledzi Pani rynek książki, wie Pani, jakie książki pojawiają się w księgarniach. Jaką książkę mogłaby Pani polecić Małym książkomaniakom na długie jesienne i zimowe wieczory? Co warto przeczytać?
BG: Zdecydowanie poleciłabym wszystkie książki, od pierwszej do ostatniej, które zostały nagrodzone w tegorocznym literackim Konkursie imienia Astrid Lindgren. Jego finał miał miejsce niedawno w Krakowie. Pozycje te dopiero się ukazały. Są to więc zupełne nowości. Są to książki obejmujące różne kategorie wiekowe, od dziecięcej do młodzieżowej, każdy więc coś dla siebie wybierze. Wystarczy wejść na stronę organizatora Konkursu(Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”), gdzie te wszystkie książki są wymienione. Ich autorami są najlepsi polscy pisarze. Są też debiutanci, którzy w tym Konkursie również zastali nagrodzeni. Do tej pory przeczytałam kilka z tych książek i są one naprawdę świetne. O każdej z nich mogę tak powiedzieć. Dzieciom, które naprawdę lubią czytać, polecam książkę Marcina Szczygielskiego „Arka czasu”, która zdobyła w tym Konkursie Grand Prix. Jest to książka opowiadająca prawdziwą historię z okresu II wojny światowej. Traktuje ona o dzieciach z getta. Ta historia jest niesamowita! Kiedy autor mi o niej opowiadał, to bardzo wczuł się w tę historię. Ja uwielbiam, kiedy pisarz tak właśnie sam przeżywa jeszcze raz to, co się zdarzyło i to, co napisał. A opisał on przecież prawdziwą historię. „Ani słowa o Zosi” Zuzanny Orlińskiej to również bardzo piękna książka nagrodzona w tym Konkursie.
Poza książkami z tego Konkursu mogę również polecić dla czytelników w różnym wieku książkę, która mnie samą ostatnio bardzo rozśmieszyła. Jest to historia Marcina Wichy pod tytułem „Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności” Książka opowiada o dziewczynce i jej psie. Jest naprawdę bardzo śmieszna. Dziewczynka była bardzo grzeczna, aż w jej życiu pojawił się pies, który nazywał się Łysol i kompletnie zburzył tę jej grzeczność. Nauczył ją, jak czasem trzeba być po prostu niegrzecznym. Bardzo fajna książka!
MK: Polecamy więc zarówno małym, jak i dużym książkomaniakom książki rekomendowane przez naszego gościa, któremu serdecznie dziękujemy za rozmowę.
Aneks do wywiadu z Barbarą Gawryluk – kwestionariusz
Mali książkomaniacy uwielbiają zabawy w pytania. Poprosiliśmy Barbarę Gawryluk, aby również ona zechciała włączyć się do zabawy i odpowiedzieć na kilka pytań. Być może udzielone przez pisarkę odpowiedzi uchylą rąbka tajemnicy i ujawnią nam nieco z jej osobowości.
- Jakie jest Twoje ulubione słowo?
BG: Fascynujący. Jeżeli coś naprawdę mi się podoba, to używam słowa fascynujący. Ciekawe, ile razy użyłam go dzisiaj w naszej rozmowie?
- Jakie jest Twoje najmniej lubiane słowo?
BG: Tak naprawdę. To jest teraz bardzo nadużywany zwrot. Wszyscy teraz mówią, na przykład: „tak naprawdę to on jest bardzo mądry”, „tak naprawdę nie wiem, jak tam się idzie”. Strasznie mnie to denerwuje, chociaż jestem przekonana, że sama również czasem używam tego określenia, bo te wszystkie słowa same wchodzą nam na język nawet wtedy, gdy ich nienawidzimy. Jest jeszcze jedno słowo, którego często używam. Sama przeprowadzam wywiady i dopiero wtedy, gdy wywiad jest już nagrany, a ja zaczynam go montować, słyszę samą siebie i orientuję się, że bardzo często rozmawiając z kimś mówię „powiedzmy”. Często zaczynam tym słowem zdanie. Nie wiem dlaczego.
- Co Cię pobudza kreatywnie, duchowo lub emocjonalnie?
BG: Kreatywnie i równocześnie emocjonalnie zdecydowanie pobudza mnie cisza, cisza i spokój oraz przyroda. Jeśli jest dookoła cicho i spokojnie, a do tego jest zielono i gdzieś tam tylko jakiś wiatr wieje, albo ptak śpiewa, to ja wtedy natychmiast jestem gotowa do tworzenia. Budzą się też we mnie dobre emocje. W swojej zawodowej pracy dziennikarki jestem przytłoczona bezustanną gonitwą, nadmiarem obowiązków, hałasem. Wtedy mój mózg przestaje tworzyć i czuję się przytłoczona. Emocje i kreatywność budzą się we mnie dopiero, gdy jest cisza i spokój. Co mnie pobudza duchowo, nie umiem powiedzieć.
- Co Cię przygasza?
BG: Przygaszają mnie przede wszystkim głupi ludzie. Gdy nie mogę sobie poradzić z głupotą. Gdy widzę, że ktoś postępuje głupio, a ja jestem bezradna.
- Jaki dźwięk lubisz najbardziej?
BG: Ciszę. Jestem człowiekiem radia, który od dwudziestu dwóch lat pracuje w ciągłym hałasie. Przez całe lata byłam szefową redakcji informacji z dwoma telewizorami nad głową i bez przerwy dzwoniącymi telefonami. W końcu nie byłam w stanie już dłużej tego wytrzymać i musiałam wycofać się z pracy w redakcji informacji. Teraz prawie w ogóle nie oglądam telewizji, nie słucham informacji. Czasem zdarza mi się włączyć jakiś film. Cale lata nie słuchałam też muzyki. Nie byłam w stanie. Powoli odzyskuję takie przyjemności. Mam nową wieżę i na nowo kompletuję płytotekę starannie ją dobierając – żadnych mocnych dźwięków, tylko spokojna, mrucząca muzyka. Po prostu masuję mózg ciszą.
- Jakiego dźwięku nienawidzisz?
BG: Wrzasku. Nienawidzę, gdy ludzie wrzeszczą. Nie lubię, gdy ludzie nie szanują cudzego prawa do ciszy i spokoju. Na przykład bez przerwy rozmawiają przez telefony komórkowe. Wczoraj przeżyłam taką sytuację w pociągu, gdy jeden pan przez całą drogę rozmawiał przez komórkę, a potem wstał i tuż nad moją głową zaczął wręcz krzyczeć do tego telefonu, próbując komuś coś wytłumaczyć. Już miałam zwrócić mu uwagę, ale w końcu, widząc mój wyraz twarzy, pan zorientował się o co mi chodzi i… poszedł krzyczeć nad głową komu innemu. Jako dziennikarka spędzam dużo czasu przy telefonie, ale podoba mi się, że na przykład w Szwecji można wsiąść do pociągu, do tak zwanego cichego wagonu. Jest on specjalnie oznakowany. W takim wagonie telefon komórkowy musi być wyciszony. Ludzie piją kawę, herbatę, czytają gazety, książki, korzystają z laptopów, tabletów, a jeśli w ogóle rozmawiają to bardzo cichutko. Gdy podróżuję w Szwecji, zawsze wybieram takie wagony. Tego mi w Polsce brakuje, poszanowania prywatności, cudzego prawa do własnej przestrzeni, do zachowania higieny słuchu.
- Jaki zawód oprócz swojego chciałabyś wykonywać?
BG: Chciałbym jeszcze kiedyś w życiu śpiewać, ale nie wiem, czy kiedykolwiek mi się uda. Niekoniecznie zawodowo, ale tak amatorsko. Solowo pewnie już nie da rady, ale może chociaż w jakimś chórze. Uwielbiam śpiewać. Niestety nikt nigdy nie zadbał o moje wykształcenie muzyczne, mimo iż miałam bardzo dobry i kochający dom, a moi rodzice byli muzykami. Dlatego nie potrafię czytać nut. To jest więc mój cel. Chciałbym się nauczyć czytać nuty i może gdzieś, kiedyś w jakiejś grupie czy chórze trochę sobie pośpiewać, żeby dać upust temu, co siedzi we mnie. Uwielbiam śpiewać i wiem, że robię to dobrze. Mam dobry głos. W tej chwili robię to, co kocham, ale gdybym trafiła do innej szkoły, albo gdyby było inaczej w czasach, gdy się uczyłam (lata 60. 70.), to na pewno sprawdziłabym się jako lekarz lub pielęgniarka. Odkryłam dość późno, że minęłam się z powołaniem, bo w tym bym się na pewno odnalazła. Ponieważ jednak byłam w szkole beznadziejna z tych wszystkich chemii, fizyk czy biologii, to w ogóle do głowy mi nie przyszło, że mogłabym starać się o medyczne wykształcenie. W praktyce jednak bardzo mnie to interesuje, fascynuje. Przekonałam się o tym, gdy przez długi czas pracowałam w szpitalu w Szwecji, gdzie zrobiłam także dużo różnych uprawnień z zakresu opieki medycznej. Wiem, że mogłabym coś takiego w życiu robić.
- Jakiego zawodu nigdy nie chciałabyś wykonywać? *
BG: Nie chciałbym być kierowcą. Jeżdżę dużo samochodami ze względów zawodowych i bez przerwy przeżywam na drogach chwile grozy. A są ludzie, którzy tak spędzają całe dnie, siedząc za kierownicą. Ja bym tak nie mogła.
* Pytania wybrane zostały z kwestionariusza, który pochodzi z programu telewizyjnego „Bouillon de Culture” prowadzonego przez francuskiego dziennikarza Bernarda Pivota. Kwestionariusz ten jest bodaj najbardziej znaną adaptacją kwestionariusza francuskiego pisarza Marcela Prousta (ur. 1871 – zm. 1922).. Kwestionariusz Prousta składał się z kilkunastu pytań dotyczących osobowości osoby, która na nie odpowiadała, jej upodobań, zamiłowań itp. Pozornie błahy, stał się jednym z pierwszych przykładów „testu” osobowości. Zabawa w pytania, jako rodzaj zabawy towarzyskiej, znana była na europejskich salonach co najmniej od 2 połowy XIX wieku.
© Mały książkomaniak 2013