Specjalnie dla i w imieniu Małych książkomaniaków przeprowadziliśmy wywiad z panią Grażyną Bąkiewicz – pisarką, autorką książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych, laureatką wielu nagród literackich i wyróżnień. Mali książkomaniacy doskonale znają jej książki, takie jak: „O melba!”. „Ada, strażniczka skarbu” czy „Korniszonek”.
Z Panią Grażyną rozmawiamy o tym, nad czym obecnie pracuje oraz o jej książkach, które właśnie trafiły do księgarń. Pisarka opowiada nam również o swojej fascynacji rodzinnym miastem – Łodzią, ujawnia nieco z pisarskiej kuchni, mówi o tym, jakie książki lubiła czytać w dzieciństwie i jakie najchętniej czyta teraz. Na koniec dowiemy się również, jaką książkę autorka poleciłaby do przeczytania Małym książkomaniakom.
Pani Grażyna zechciała również wziąć udział w naszej zabawie w pytania! Przekonajcie się, jakich odpowiedzi udzieliła.
Zapraszamy do lektury!
Mały książkomaniak: Jaką książkę Pani teraz pisze? Czego mogą się spodziewać Mali książkomaniacy?
Grażyna Bąkiewicz: W tym momencie piszę dwie książki. Jedna, zatytułowana „Ale kino!” to książka dla młodszej młodzieży. Już jest właściwie gotowa, oddana do wydawnictwa, jej korekta odbędzie się wiosną. Pracuję też nad inną książką. Jest to książka dla starszej młodzieży, takiej 16 plus, opowiadająca o poważnych sprawach. Jestem na etapie jej kończenia, wygładzania.
MK: Proszę nam zdradzić choć kilka szczegółów. O czym są te książki?
GB: Bohaterką książki „Ale kino!” jest dwunastoletnia dziewczynka, która na swojej drodze spotyka aktorkę oraz całą ekipę filmową. Zespół filmowców przyjeżdża do szkoły głównej bohaterki, by na podstawie konkursowego opowiadania nakręcić odcinek popularnej wśród dzieciaków serii. Dzieciaki mają więc do czynienia z kręceniem filmu, z zespołem, który go kręci, ale oczywiście w książce pojawiają się też i nawarstwiają problemy, jest pierwsza miłość… . W książce jest również trochę fantazji i jest też Łódź, bo akcja powieści dzieje się w Łodzi. Ta Łódź filmowa przyszła mi do głowy i mnie zainspirowała. Myślę, że to bardzo fajna książka, którą czyta się z dużymi emocjami.
Druga z książek, ta dla starszej młodzieży, to już jest poważna sprawa, sprawa właściwie taka kryminalna. Ale zdradzanie szczegółów przez zakończeniem pisania książki to nie jest dobry pomysł, dlatego nie będę nic więcej o niej opowiadała. Zdradzę może jeszcze tylko to, że tu również pojawia się temat kręcenia filmu. Jakoś mnie zainteresowała ta sprawa. Choć tu to jest pokazane już tak bardziej właściwie dla dorosłych, od strony kręcenia filmu zwykłą, amatorską kamerką. Bo można już w tej chwili kręcić, są konkursy dla amatorów, którzy kręcą naprawdę fajne filmy, które zdobywają nagrody na konkursach nie tylko polskich, ale i europejskich. I tutaj właśnie pokazuję taką sytuację, kiedy jest kręcony film, a przy okazji robi się z tego straszna afera i kryminał. Jest to książka w stylu „O melba!”. Wracam do pisania tego typu książek dla starszej młodzieży, gdzie jest dramat, gdzie jest coś poważnego do przemyśleń.
MK: W książce „Ale kino!” miejscem akcji jest Łódź. Ale niedawno napisała Pani przecież także inną książkę, w której pojawia się właśnie to miasto i jego historia – „A u nas w domu. Opowieści dzieci fabrykanta”. Bohaterami tej książki są dzieci ze słynnej łódzkiej rodziny Scheiblerów. Skąd pomysł na taką właśnie książkę, skąd wiedza i informacje? Czy temat zainteresował Panią dlatego, że jest Pani z wykształcenia historykiem?
GB: Z wiedzą był najmniejszy problem, no bo jestem historykiem. Mieszkałam od urodzenia tuż przy pałacu Scheiblera, Park Źródliska i jego pałac to był mój plac zabaw, miałam z nim do czynienia niemalże na co dzień. A jeszcze jestem zaprzyjaźniona z Muzeum Kinematografii, które mieści się właśnie w dawnym pałacu Scheiblera. Państwo, którzy tam pracują, udostępnili mi sporo materiałów na temat Scheiblera. Oni co roku organizują fajne imprezy – Urodziny Scheiblerowej. Anna Scheibler była taką XIX-wieczną businesswoman, pomagała mężowi w interesach, doglądała fabryki pod jego nieobecność. A po śmierci Karola Scheiblera to ona przez 40 lat kierowała całym tym imperium. Z zięciem co prawda, ale to ona była dysponentką prawie całego majątku i to ona podejmowała decyzje. Ta impreza, Urodziny Scheiblerowej, zainspirowała mnie, bo w niej także biorą udział dzieci. Postanowiłam wykorzystać to wszystko i stworzyć książeczkę. Wyobraziłam sobie tę rodzinę, tych budowniczych Łodzi z połowy XIX wieku, którzy bardzo dużo zrobili dla naszego miasta – Karola oraz Annę. No i wyobraziłam też sobie ich dzieci, jak one dorastały w tym pałacu, jak to wyglądało wtedy, jak wyglądał Plac Zwycięstwa czyli dawny Wodny Rynek – największe wówczas targowisko. A jeszcze wyczytałam w dawnej prasie, że tam rozbijały namioty cyrki, gdy przyjeżdżały do Łodzi. To była w XIX wieku główna rozrywka dla mas i to właśnie na terenie obecnego Placu Zwycięstwa były rozbijane te namioty cyrkowe i tam się bardzo dużo działo. Zaczęłam wyobrażać sobie te dzieciaki, które żyją w tym środowisku, w tym otoczeniu i postanowiłam napisać na ten temat książkę. Zastanawiałam się, jak dzieci fabrykanta widziały Łódź rozwijającą się, ojca, który miał tu fabrykę, który się starał – dawał pieniądze, budował to, budował tamto. Zaczęłam szperać i na podstawie tych przeróżnych materiałów zdobywanych w różny sposób powstała książka. Materiałów zebrałam właściwie na trzy książki, ale musiałam się ograniczyć i stworzyć jedną, która jest powieścią dla dzieciaków.
MK: To może napisze Pani cykl książek? A może też napisze Pani książki dla dzieci opowiadające o innych znanych rodzinach, które tworzyły XIX-wieczną Łódź?
GB: Zobaczymy. Jak się człowiek zaczyna zagłębiać w historię XIX wieku to okazuje się ona fascynująca. Jak Łódź się rozwijała, jak na tych polach, łąkach w ciągu niewielu lat powstawało miasto; jak to miasto się rozwijało. Tempo, w jakim Łódź się rozwijała jest niesamowite. To mnie fascynuje, ten XIX wiek. Jak powstawało miasto, Piotrkowska, fabryki, pałace. My tego na co dzień nie zauważamy, mijamy obojętnie te budynki. Łódź wydaje nam się szara i nieciekawa, nie zdajemy sobie sprawy, w jakim pięknym i nieprawdopodobnie interesującym mieście żyjemy. Chciałabym też żeby wróciła ta filozofia z XIX wieku, sposób myślenia, który ukształtował to miasto. W Łodzi mieszkali ludzie różnych narodowości, ale oni nie widzieli problemu w tym, że różnią się religią czy obyczajami. Oni nadal czuli się Polakami, Niemcami, Żydami czy Rosjanami, ale to miasto było ich małą ojczyzną, czuli się przede wszystkim Łodzianami. Narodowość i religia były na drugim planie. Łączyło ich miasto, wszyscy działali wspólnie. To było niesamowite, ta współpraca, myślenie o wspólnocie. Dzięki temu to miasto powstało w takim tempie. Gdyby to się dziś odrodziło, ta więź z miastem – byłoby wspaniale. Dobrze, że dziś zaczynamy się znów coraz bardziej interesować historią naszego miasta i tym, jak miasto ma wyglądać i rozwijać się teraz. Kiedy pisałam pierwsze książki to nie myślałam, żeby ich akcję umieszczać w Łodzi. Gdzieś się one działy w jakimś mieście, nie wiadomo gdzie. Natomiast już od jakiegoś czasu czuję taką wewnętrzną potrzebę, żeby tam gdzie mogę propagować wiedzę o Łodzi. I akcja moich książek już zaczyna dziać się coraz częściej w Łodzi.
MK: Dodajmy jeszcze, że „A u nas w domu” to nie jest pierwsza Pani książka związana z Łodzią. Pierwszą Pani książką, której akcja rozgrywa się w Łodzi był „Syn złodziejki”. Jest Pani również współautorkę innej książki, zatytułowanej „Łódzkie czary mary”. To też książka dla najmłodszych książkomaniaków, z wierszami, z opowiadaniami.
GB: Tak, pierwszy był „Syn złodziejki”, którego akcja rozgrywała się w Łodzi. A potem było „Łódzkie czary mary”. To wtedy zaczęło się moje zainteresowanie Łodzią. Ja lubię swoje miasto, ale długo nie dostrzegałam jego piękna. Zawsze mi się wydawało, że inne miasta są ładniejsze. Ale odkąd zaczęłam jeździć, więcej podróżować, podziwiać zabytki w innych miastach, wtedy dopiero dostrzegłam piękno naszego miasta. Gdy mnie oprowadzają po innych miastach, pokazują zabytki to ja owszem, podziwiam je, ale w głębi duszy myślę sobie, że przecież w Łodzi mamy ładniejsze. W Łodzi jest mnóstwo zabytków, pięknych wnętrz – prawdziwych, autentycznych, tych, które przetrwały, a nie zburzonych i odbudowywanych. I my sami nawet często nie wiemy co my w Łodzi mamy, jakie piękne wnętrza, jakie piękne pałace. Powinniśmy być z tego dumni. Natomiast uświadamiają nam to dopiero ludzie, którzy przyjeżdżają z zewnątrz. Chodzą i autentycznie się zachwycają tym, co nam się wydaje takie normalne, zwykłe, niewarte zatrzymania i uwagi. I tak właściwie sobie uświadomiłam, że my mieszkamy w pięknym mieście i próbuję to przekazywać w swoich książkach młodym czytelnikom.
MK: Ale możemy się także spodziewać innych książek, nie tylko tych, w których tłem i zarazem bohaterem jest Łódź. Właśnie ukazała się kolejna Pani książka o przygodach Korniszonka zatytułowana „1:0 dla Korniszonka”! O czym jest ta nowa książka? Czego mogą oczekiwać Mali książkomaniacy?
GB: Korniszonek to mój ulubieniec! Książka jest faktycznie świeżutka, dopiero co wyszła z drukarni i trafiła do księgarń. Jak zwykle w przypadku tego bohatera jest dużo śmiechu od samego początku do końca książki. Kto pamięta Korniszonka
ten wie, że to jest taki 7-latek, który nie lubi się uczyć. Taki leń tkwi przecież w każdym z nas. To dlatego wszyscy – młodzi i starzy – możemy się z Korniszonkiem identyfikować. W najnowszej książce Korniszonek i jego przyjaciel Czarodziej przeżywają kolejne śmieszne, a niekiedy straszne przygody. Korniszonek jak zwykle, zamiast odrabiać lekcje wolałby pobiegać z kolegami, pograć w piłkę. No ale ktoś te lekcje musi odrobić. Siostra Korniszonka uświadamia mu, że przecież od tego są czarodzieje. Czarodziej przybywa więc na wezwanie Korniszonka, chce nawet zostać i zamieszkać z chłopcem w jego pokoju. Tyle tylko, że pojawia się problem – rodzice mogliby zauważyć obecność Czarodzieja. Dlatego obaj postanawiają, że Czarodziej przybierze postać Korniszonka, że będzie wyglądał identycznie. Korniszonek ma więc sobowtóra. Jest zadowolony, bo może wymykać się z domu i do woli grać w piłkę, gdy tymczasem w domu zostaje jego zastępcą, który grzecznie odrabia lekcje, sprząta w pokoju. Jest w tym wszystkim jednak pewna pułapka – sobowtór może się okazać grzeczniejszy i lepszy od oryginału! Może on spodobać się rodzicom, którzy będą woleli tego grzecznego Korniszonka, przynoszącego ze szkoły same piątki. No i tu się zaczyna kłopot. Korniszonek ma twardy orzech do zgryzienia.
MK: Mali książkomnaiacy zapewne rozmarzyli się, wyobrażając sobie jak by to było pięknie, gdyby i oni mieli takiego sobowtóra, który wykonywałby za nich wszystkie te nielubiane czynności i obowiązki. Tymczasem faktycznie, może się okazać, że ten sobowtór okaże się lepszy i bardziej przypadnie wszystkim do gustu. I co wtedy?!
GB: No właśnie! I co wtedy? Rodzicom bardziej może się spodobać ten nowy, odmieniony Korniszonek. Nie chcę zdradzać jak ta historia się skończy. Mam nadzieję, że dzieci zechcą same się o tym przekonać.
MK: Oczywiście nie zdradzajmy nic więcej! Mali książkomaniacy poznali i polubili Korniszonka, więc z pewnością chętnie sięgną po tę nową książkę i sami poznają kolejne przygody jej bohatera.
Proszę nam za to powiedzieć kilka słów o jeszcze jednej książce, która lada moment trafi do księgarń. Książka ta została niedawno wyróżniona III Nagrodą w Konkursie Literackim imienia Astrid Lindgren. Nosi ona tytuł „Kosmiczni odkrywcy. Franio i jego babcia”.
GB: Jest to książka dla młodszych dzieci. Może nie dla zupełnych maluchów, ale raczej dla takich dzieci, które już potrafią czytać i czytając marzyć o wielkich przygodach oraz odkryciach. Bohaterem książki jest mały Franio. W książce pojawia się również babcia, która wędruje razem z małym odkrywcą, który trochę opieki jeszcze przecież potrzebuje. No i pojawia się też rakieta w kształcie kota! Potrzebny jest przecież środek lokomocji, żeby móc pozwiedzać świat i wszechświat. Wyobraźcie sobie taką rakietę! To mój wnuczek tę rakietę wymyślił, a mnie bardzo zafascynował wygląd i funkcjonalność takiej rakiety, bo okazało się, że podróżuje się nią świetnie po całym wszechświecie! Franek i Babcia mają masę przygód, wędrują od planety do planety. Na każdej z planet zdobywają przyjaciół, jednak gdy się już żegnają to zawsze ci ich nowi przyjaciele ostrzegają ich przed kolejną planetą i jej mieszkańcami, którzy mają być niedobrzy i paskudni. Oczywiście kiedy babcia i Franio lądują na owej planecie, przed którą byli ostrzegani, okazuje się, że tam również spotykają przyjaciół i przezywają ciekawe przygody, które kończą się bardzo przyjemnie. A co słyszą znów przed odjazdem? Kolejne ostrzeżenia, że na następnej planecie spotkają niedobrych mieszkańców, których lepiej omijać z daleka. I gdy trafiają na kolejną planetę to znów okazuje się, że tam żyją bardzo fajni, dziwni oczywiście, ale sympatyczni mieszkańcy, a na babcię i Franka czekają kolejne ciekawe przygody. I tak dalej, i tak dalej. Okazuje się więc, że te sąsiedzkie animozje mogą obowiązywać również gdzieś dalej, w kosmosie.
MK: A to może zdradźmy jeszcze Małym książkomaniakom kim jest babcia i kim jest wnuczek – Franek!
GB: No to jesteśmy my – ja i mój wnuczek Franek. To my przeżywamy te przygody i oboje podróżujemy. Franek wymyślił tę rakietę w kształcie kota. To byłego pomysł. Miał wtedy cztery lata, teraz jest już starszy. No ale napisanie książeczki też zajęło trochę czasu. Książka nagrodzona została wiosną tego roku, a teraz rusza w świat tak, aby również inne dzieci cieszyły się z tych przygód Franka i rakiety w kształcie kota.
MK: Czyli to były też takie historie, przygody wymyślone przez Panią dla wnuka, dla Franka, gdy był on mały?
GB: To było obopólne. To była taka nasza współpraca. Franio też lubi wymyślać, ma bujną wyobraźnię i często prześcigamy się w wymyślaniu różnych przygód dla różnych bohaterów. Na tym polegają nasze zabawy. I z tymi przygodami, które znalazły się w książce to tak właśnie było – trochę Franio wymyślił, trochę ja. No ja potem usiadłam, wszystko to spisałam i stworzyłam powieść. Ale właściwie to jesteśmy współautorami tej książki.
MK: Skoro mówimy trochę o tym, jak wygląda proces pisania książki, to mamy dla Pani przygotowanych kilka pytań wprost od Małych książkomaniaków, uczestników naszej akcji Klub Małego Książkomaniaka. Pierwsze pytanie jest od Maćka z klasy V i brzmi ono następująco: Czy trudno jest zostać pisarzem?
GB: W zasadzie to łatwo. To nie jest trudna rzecz. Jak wymyśli się jakąś historię to trzeba tylko umieć zbudować bohatera – ale to są proste zasady, jak się takiego bohatera buduje, jak się buduje fabułę. Ja prowadzę warsztaty pisarskie dla dzieci i gdy już dzieciom zdradzę te tajemnice, powiem jak to się robi, to w ciągu jednych zajęć powstaje tyle opowieści, dzieciaki mają taką wyobraźnię, że wystarczy nam pół godziny i mamy stworzone historyjki, które już nadają się na książki. Trzeba oczywiście potem usiąść i ładnym językiem je spisać. Natomiast samo wymyślanie fabuły i bohatera jest niesamowitą zabawą! Ja z kolei chętnie zdradzam dzieciom tajemnice pisarskie podczas moich warsztatów.
MK: Skoro mówimy o tajemnicach dobrego pisania. Często Mali książkomaniacy mają w szkole pracę domową. Jest do napisania jakieś wypracowanie na zadany temat. I siedząc nad kartkę lub klawiaturę komputera zastanawiają się od czego zacząć. Czy mogłaby nam Pani doradzić od czego zacząć, gdy nic do głowy nie przychodzi?
GB: No, zaczyna się od początku! Ważne, żeby napisać pierwsze zdanie. Jakiekolwiek. W moim przypadku to się sprawdza. Nieraz siedzę i nie bardzo wiem co pisać, jak pociągnąć dalsze przygody. Ale najważniejsze jest wtedy, żeby napisać pierwsze zdanie. Obojętnie jakie – nawet „Ala ma kota”, albo „Dzisiaj pada deszcz i jestem znudzona”. I to działa w jakiś automatyczny sposób, że drugie zdanie wynika z tego pierwszego, trzecie z drugiego. Potem to już ręka sama pisze.
MK: Czyli nie trzeba mieć całej, skończonej historii w głowie, żeby zasiąść do pisania?
GB: Nie. Ważne, żeby pisać. Wykreśla się potem oczywiście to, co zbędne a zostawia tylko to, co akurat potrzebne i co nam się podoba. Ale najgorsze jest siedzenie i wmawianie sobie, że nic nie napiszę, bo nie mam pomysłu. Pomysł przychodzi w jakiś automatyczny sposób, przez tę rękę, która już zaczyna coś pisać. Pisze się głupstwa, a potem z tych głupstw przechodzi się już do zasadniczej sprawy. Głupstwa się skreśla, a zasadnicze sprawy zostają. I mamy gotowe to, co chcieliśmy.
MK: Kolejny z naszych Małych książkomaniaków chciałby wiedzieć jak długo pisze się książkę.
GB: No cóż, nie chcę powiedzieć, że to jest prosta praca. Proste jest wymyślanie. Wymyślić książkę można w pół godziny – fabułę, wstęp, punkty zwrotne, zakończenie. Pomysł na książkę jest. Coś takiego spisuje się na kartce, żeby nie zapomnieć. No ale potem napisać to, przełożyć na kilkadziesiąt stron maszynopisu, to zajmuje – nie chcę nikogo oszukiwać – około pół roku. A książkę dużą, dla starszej młodzieży, albo dla dorosłych pisze się nawet rok.
MK: Czy to znaczy, że książkę dla dzieci pisze się łatwiej?
GB: Nie, wcale nie pisze się jej łatwiej. Pisze się krócej, bo książka dla dzieci jest krótsza, nie ma 300 stron tylko, na przykład, stron 70. Nie mówię oczywiście o książkach, w których są prawie same ilustracje i mało tekstu, tylko o takiej książce, gdzie jest coś do poczytania. No więc proporcjonalnie mniej czasu to zajmuje, ale to nie jest kwestia tygodnia. Tego się nie da napisać w tydzień, ani w dwa tygodnie. To trwa dosyć długo. Ja myślałam, że tylko ja piszę tak wolno i że tylko mnie zajmuje to tyle czasu, ale wszystkim autorom sprawa zajmuje sporo czasu. Jest to pracochłonna rzecz, bo pierwsza wersja, którą się napisze, jest właściwie wersją do wyrzucenia. Zaczyna się nad tekstem pracować, wprowadzać poprawki. Tak więc praca pisarza to siedzenie po kilka godzin dziennie przez kilka miesięcy.
MK: Książkomaniacy chcieliby również wiedzieć, która z Pani własnych książek jest Pani ulubioną książką?
GB: Jak się pisze książkę, siedzi się przy niej po kilka godzin dziennie to jest to właśnie ta ukochana książka. To jest to dziecko, które się rodzi i którym trzeba się zaopiekować. Bez przerwy się myśli o tych bohaterach, co zrobić, żeby ich historia dobrze się skończyła, albo żeby ich przygody były bardziej emocjonujące. Myśli się tylko o tej książce i to jest ta ukochana. Ale gdy książkę oddaje się do wydawnictwa, gdy zyskuje ona oprawę i trafia do księgarń oraz bibliotek, to wówczas jest już ona moja tylko w połowie. Książka należy wtedy już do innych ludzi. A ukochanym dzieckiem jest już kolejne, które dopiero się rodzi, czyli nowa książka. Jednak największy sentyment mam do „Korniszonka”, bo on mnie zawsze rozśmiesza. Kiedy jest mi smutno, gdy nic mi się nie chce, gdy myślę, że tego czy tamtego nie mogę, nie rozumiem, nie potrafię, to gdy zajrzę do „Korniszonka”, wtedy natychmiast dostaję nowej energii. Ta książka jest dla mnie zawsze bodźcem do działania.
Drugą z książek, do których mam wyjątkowy sentyment jest „O melba!”. To jest książka pierwsza, od której właściwie zaczęło się moje pisanie. I tę książkę wciąż bardzo lubię, lubię ją czytać, lubię ją mieć, żeby na nią popatrzeć, żeby do niej zajrzeć chociaż troszkę. To jest taka książka, przy której wraca wszystko sprzed lat, ten moment zmiany kierunku w moim życiu kiedy udało mi się, kiedy miałam szczęście, że ta książka nie została gdzieś tam w szufladzie, tylko powędrowała w świat i do tej pory jest czytana, bo ma już cztery wydania. Nadal dostaję listy od czytelniczek i czytelników, którzy dopiero teraz trafili na tę książkę i są nią zachwyceni. To jest fajna książka. Inne też są fajne, ale do niej wracam z sentymentem.
MK: Kolejne pytanie wiąże się z poprzednim. Którego ze swoich bohaterów najbardziej Pani lubi? Czy to Korniszonek?
GB: Korniszonek oczywiście! Już zresztą myślę nad kolejnymi jego przygodami. Ja piszę książki o problemach – czy to jest książka dla 12-latków czy dla 18-latków to zawsze jest to książka o problemach. Chciałabym, żeby moje książki były nie tylko o kwiatkach, chmurkach i o całowaniu, ale żeby dzieciaki, które po nie sięgają, mogły wyciągnąć z nich również jakąś naukę. Dzieciaki mają problemy i jak zaglądają do książki to mogą powiedzieć „będę wiedział, jak się w takiej czy innej sytuacji zachować, jak rozwiązać takie czy inne problemy”. Albo za jakiś czas, gdy zetkną się z podobnymi problemami, wówczas przypomną sobie, jak bohaterowie tej czy innej mojej książki to przeżywali i jak sobie poradzili. Natomiast Korniszonek ma takie śmieszne przygody. Oczywiście on też ma problemy, bo przecież nie lubi się uczyć i chciałby, żeby robił to za niego ktoś inny. Ale to są takie śmieszne, zabawne problemy związane z lenistwem, które ma przecież czasem każdy z nas. I dlatego Korniszonka lubię i będę kontynuowała jego przygody.
MK: W wielu Pani książkach pojawiają się wątki kryminalne. Czy Pani sama też najchętniej sięga po takie książki? Jakie książki lubi Pani czytać?
GB: Bardzo lubię książki sensacyjne, kryminalne. Lubię rozwiązywać zagadki. Lubię trafić na zagadkę, którą autor rozwiązuje, podpowiada po trochu. I na końcu okazuje się czy zgadłam, czy nie zgadłam. Bardzo lubię coś takiego.
MK: A nie kusi Panią, żeby od razu zajrzeć na koniec książki i poznać rozwianie zagadki?
GB: Oczywiście, że kusi! Ale wtedy popsułabym sobie całą zabawę! Tego typu książki bardzo lubię. Lubię książki, gdzie jest dużo emocji, takie sensacyjne, które, gdy czytam, to mam ciarki na plecach. Nawet wiem jak to się wszystko skończy, ale nie chodzi o zakończenie, tylko o to jak to się wszystko rozgrywa, jak to autor opisuje. Wtedy nie tylko czytam, ale niemal jestem tam w tym świecie razem z bohaterami.
Lubię też książki podróżnicze. W ogóle lubię podróżować. I lubię wiedzieć gdzie jadę. Gdy czytam o tych różnych krajach, o ludziach, którzy tam mieszkają, to jak potem chodzę sobie po tym mieście to sobie wyobrażam, że chodzę po tych samych ścieżkach, ulicach gdzie chodzili inni.
Lubię również książki biograficzne. Jestem historykiem, więc lubię rzeczy realne – takie, które się wydarzyły w rzeczywistości, w realnym świecie. Fascynuje mnie to, że życie człowieka składa się z tylu przedziwnych wydarzeń, że pisarz nie wymyśliłby czegoś takiego. A to się naprawdę wydarzyło! Jak słucham opowieści ludzi, o nich samych, o ich bliskich, to nieraz mam chęć napisać o tym książkę. Ale potem, gdy przekładam to na papier, okazuje się, że nikt mi w to nie uwierzy, bo na papierze wygląda to nieprawdziwie. A to się przecież autentycznie wydarzyło!
MK: A w dzieciństwie, jakie książki najbardziej lubiła Pani czytać?
GB: Czytałam książki przygodowe, kryminalne i podróżnicze. Tak więc Szklarski był cały przeczytany. Długo stał u mnie na półce, potem moje córki mi go pozabierały i cała moja kolekcja jakoś tak się rozeszła – tu pożyczone, tam pożyczone i nie wróciło. Teraz patrzyłam na nowe wydanie Szklarskiego czy by sobie nie kupić, ale nie mam miejsca na półkach. Lubiłam książki Makuszyńskiego, te wszystkie „Panny z mokrą głową”, „Szatany z siódmej klasy” wtedy czytałam to z wielką przyjemnością. Teraz, gdy do tego wróciłam, już mnie te książki tak nie wciągają. Czyta mi się je trudniej niż kiedyś, w dzieciństwie. Nie wiem na czym to polega. W ogóle jako dziecko bardzo lubiłam czytać, przeczytałam chyba wszystkie książki, które były dostępne w bibliotece.
MK: A gdyby miała Pani teraz polecić Małym książkomaniakom jakąś książkę, którą warto przeczytać. Co by to była za książka?
GB: O rety! Trudne pytanie. Ja bym chyba poleciła swoją własną książkę „A u nas w domu”. To jest książka, z której i dzieci, i dorośli dowiedzą się dużo o historii Łodzi. W tej książce poza przygodami dzieci jest dużo z historii tego miasta. W tej chwili jest moda na poznawanie historii różnych miast. Akcja książek osadzana jest w konkretnych miastach i nie tylko poznajemy przygody bohaterów, ale także wędrujemy po jakimś mieście. I tak jak poznajemy Kraków czy Wrocław fajnie jest poznać także i Łódź. Zatem książka ta powinna być interesująca dla wszystkich, nie tylko dla małych i dużych Łodzian.
MK: Polecamy więc zarówno małym, jak i dużym książkomaniakom książkę „A u nas w domu. Opowieści dzieci fabrykanta”, a naszemu gościowi serdecznie dziękujemy za rozmowę.
Aneks do wywiadu z Grażyną Bąkiewicz – kwestionariusz
Mali książkomaniacy uwielbiają zabawy w pytania. Poprosiliśmy Panią Grażynę Bąkiewicz, aby i ona zechciała włączyć się do zabawy i odpowiedzieć na kilka pytań, które być może uchylą rąbka tajemnicy i ujawnią nam nieco z osobowości naszego gościa.
1. Jakie jest Twoje ulubione słowo?
GB: Życie. Słowo to mieści w sobie wszystko. Fajne słowo.
2. Jakie jest Twoje najmniej lubiane słowo?
GB: Wszelkie wulgaryzmy. Nie lubię słuchać i używać, Każde takie słowo jest moim najmniej lubianym.
3. Co Cię pobudza kreatywnie, duchowo lub emocjonalnie?
GB: Kawa.
4. Co Cię przygasza?
GB: Smutek, gdy widzę go w oczach bliskich. Albo gdy idę ulicą i widzę w oczach ludzi smutek to mnie to przygasza. Nie lubię tego. Smutek mnie przygnębia, bo się na mnie przenosi, mnie się udziela. Nie wiem na czym to polega.
5. Jakie jest Twoje ulubione przekleństwo?
GB: O kurczę!
6. Jaki dźwięk lubisz najbardziej?
GB: Lubię dźwięk mojego komputera, gdy się włącza. Lubię gadanie mojej wnuczki, jak gada „da, da, da, da…” To są takie fajne dźwięki.
7. Jakiego dźwięku nienawidzisz?
GB: Nienawidzę dźwięku budzika, gdy mnie budzi o godzinie 6 rano. To jest coś strasznego.
8. Jaki zawód oprócz swojego chciałabyś wykonywać?
GB: Jest mnóstwo takich zawodów. Gdybym miała raz jeszcze decydować to byłoby mi trudno. Chciałabym być lekarzem. Zawsze chciałam nim być. Ten zwód wykonywałabym chyba z przyjemnością. Może też chciałabym być kierowcą, albo przewodnikiem wycieczek – coś takiego w każdym razie. Ktoś, kto się przemieszcza. Bardzo lubię jeździć samochodem, prowadzić samochód. Gdybym była kierowcą TIR-a to chyba miałabym z tego dużo przyjemności.
9. Jakiego zawodu nigdy nie chciałabyś wykonywać?
GB: Nauczyciela. Ja byłam nauczycielką. Przypadkowo nią zostałam. Przez te lata z wielką przyjemnością uczyłam dzieci, ale gdybym miała wybierać jeszcze raz to nigdy bym się nie zdecydowała na to. To jest chyba jeden z najcięższych zawodów.
10. Jeśli Niebo istnieje, co chciałabyś usłyszeć gdy dotrzesz do Bram Raju? *
GB: Dzień dobry, witamy!
* Kwestionariusz ten pochodzi z programu telewizyjnego "Bouillon de Culture" prowadzonego przez francuskiego dziennikarza Bernarda Pivota. Kwestionariusz ten jest bodaj najbardziej znaną adaptacją kwestionariusza francuskiego pisarza Marcela Prousta (ur. 1871 – zm. 1922).. Kwestionariusz Prousta składał się z kilkunastu pytań dotyczących osobowości osoby, która na nie odpowiadała, jej upodobań, zamiłowań itp. Pozornie błahy, stał się jednym z pierwszych przykładów „testu” osobowości. Zabawa w pytania, jako rodzaj zabawy towarzyskiej, znana była na europejskich salonach co najmniej od 2 połowy XIX wieku.
© Mały książkomaniak 2013